To historia zwyczajnego człowieka, ale nasuwająca więcej pytań niż odpowiedzi. Historia dotycząca tak naprawdę wielu zwyczajnych górnośląskich rodzin podczas II Wojny Światowej. Ich ojcowie, wujkowie i bracia zostali wcieleni w szeregi Wehrmachtu. Jakikolwiek ślad po niektórych z nich zaginął bezpowrotnie, najczęściej podczas walk na froncie wschodnim. W poszukiwaniu ich do dziś nie pomogło zaangażowanie wielu organizacji i samych rodzin. W sprawie Alfreda Theuer skontaktowała się z naszą redakcją jego rodzina z Zabrza.
Alfred Theuer urodził się w 1901 r. w Beuthen (dzisiaj Bytom). W tym mieście się wychowywał, uczył i tu też rozpoczął swoją pierwszą pracę w Hohenzollerngrube (po wojnie Kopalnia Szombierki). To był rok 1920. Alfred, pewnie nie uwierzyłby, gdyby na przykład ktoś przepowiadał mu wówczas przyszłość – że za 24 lata roboczą odzież zamieni na mundur Wehrmachtu. Mało tego, nie uwierzyłby, że goście, którzy w 1920 r. odwiedzili Hohenzollerngrube również będą walczyć do końca w imię Führera i III Rzeszy. Ale to wciąż nie wszystko, jeden z tych gości, a dokładnie drugi od prawej, na opublikowanym przez nas wycinku – wspomnieniu z 1920 r. z wieży wyciągowej Hohenzollerngrube, które ukazało się w niemieckiej gazecie w 1941 r to Harry von Bülow-Bothkamp – niemiecki as lotnictwa myśliwskiego, który zasłużył się już dla ojczyzny podczas I Wojny Światowej. Później już członek Narodowo-Socjalistycznego Korpusu Lotniczego w randze NSFK-Obergruppenführer.
Ale wróćmy do sylwetki Alfreda, bo o ile życiorys Harrego von Bülow-Bothkamp jest jasny i przejrzysty – po wojnie wrócił do rodzinnego Schleswig-Holstein i w 1976 r. zmarł śmiercią naturalną, to po Alfredzie ślad zaginał jesienią 1944.
Wiadomo, że Theuer w tym samym roku został wcielony w szeregi Wehrmachtu. Stacjonował w Rydze, gdzie jesienią miała miejsce strategiczna Operacja Nadbałtycka przeprowadzona przez Armię Czerwoną. Jej cel był jasny – odbić z rąk Niemców Litwę, Łotwę i Estonię.
Ostatni list do matki, która regularnie wysyłała synowi w paczkach na front sacharynę i inne potrzebne produkty, Alfred Theuer napisał właśnie tej jesieni. Wspomniał w nim, że nie wykonał prostego rozkazu – odmówił wyczyszczenia butów oficerowi Waffen SS.
Na tym etapie rodzinne wspomnienia ograniczają się już wyłącznie do domysłów i przypuszczeń. Jego bliscy uważają, że stanął przed sądem wojennym i został rozstrzelany za nie wykonanie banalnego rozkazu. Alfred mógł również zginąć na froncie albo trafić do radzieckiej niewoli. Być może został tak jak wielu jego towarzyszy broni zesłany do jednego z sowieckich obozów i skazany na niewolniczą pracę, która dziesiątkowała jeńców. Nie dotrwał tak jak zresztą większość niemieckich żołnierzy powrotów z łagrów po 1955 r.
Po II Wojnie Światowej brat Alberta – Alois Theuer, który z wykształcenia był inżynierem budowy maszyn, wyjechał z Bytomia do Niemiec, podobnie jak wielu Górnoślązaków. Zamieszkał w Saarbrücken, gdzie kontynuował karierę inżynierską. Przez wiele lat i to niemal do swojej śmierci, próbował odnaleźć brata, dowiedzieć się czegokolwiek o jego wojennych losach. Zwracał się wielokrotnie o pomoc, między innymi do takich organizacji jak Czerwony Krzyż. Żadnej informacji o bracie nie udało się uzyskać.
Alfred Theuer, jak wynika z pokoleniowych przekazów w jego rodzinie, był podobno bardzo czarującym i charyzmatycznym mężczyzną, za którym uganiały się kobiety. Taki też pozostanie w pamięci potomków, którzy nie mieli okazji go poznać. Ale właśnie te rodzinne przekazy i wspomnienia za każdym razem wujka Alfreda ożywiają.
3 komentarze
Wyjątkowa historia. Mój dziadek też tam walczył ale przeżył.
Magiczna i bardzo ciekawa opowieść.
to historia o śląskich żołnierzach wyklętych